Sens życia – o co w tym wszystkim chodzi

Przed chwilą zakończyłem pisać na temat filmu Joe Black i wspomniałem tam na temat sensu życia. Po filmach tego typu przychodzi nastrój na takie właśnie rozmowy. Niestety o godzinie 23:40 ciężko znaleźć rozmówcę, więc pomyślałem, że poruszę ten temat szerzej na blogu. Jak widzę po statystykach wchodzi tutaj kilka osób dziennie, więc mam nadzieję, że ktoś z Was pozostawi swoje rozmyślania na ten temat w komentarzach.

O co właściwie chodzi w naszym życiu?

Nie wiem jak często i czy wogóle zastanwialiście  się nad tym, po co tak właściwie żyjemy. Ja zastanawiałem się już wiele razy i moje odczucia są bardzo mieszane. Z jednej strony od najwcześniejszych lata życia, dzieciom wpaja się do głowy (tak jest przynajmniej jeśli chodzi o Chrześcijaństwo), że to nasze obecne życie jest tylko drogą do tego, co będzie po naszej śmierci. Jest swego rodzaju egzaminem, w którym nie wiadomo jak należy odpowiedzieć, by odpowiedź była właściwa. Ja jednak po przeżyciu 25 lat na tym świecie, nie jestem tego taki pewien i mam nieco odmienne zdanie na ten temat.

Niestety wkraczamy tutaj również w obszary wiary i religii, co dla niektórych jest tematem tabu, o którym woleliby nie rozmawiać. Przyjmują to, czego zostali nauczeni przez lata i nie chcą nawet słuchać, że może to wyglądać jednak inaczej. Gdyby ludzie nie poddawali w wątpliwość rzeczy ogólnie przyjętych za właściwe i prawdziwe, to teraz zapewne nie mógłbym tego napisać na komputerze, bo nadal bylibyśmy w średniowieczu albo jeszcze wcześniej (Ziemia byłaby wciąż płaska).

Moje zdanie jest takie, że po śmierci nie ma nic. A jeśli nawet coś jest, to i tak nie będziemy w stanie tego sobie wyobrazić. Jest to coś poza naszymi możliwościami pojmowania. Niestety, wyobrażenie sobie, że nas zwyczajnie nie ma, również jest dla większości ludzi niemożliwe. I może to jest całkiem dobre. Obawiam się jednak, że tak właśnie może być. Nie pamiętamy tego co było przed naszymi narodzinami – nie było nas i jakoś żyjemy z tym na codzień. Ale nie chcemy przyjąć, że po śmierci znów nas nie będzie. Nigdy więcej już nas nie będzie. Jesteśmy tu i teraz – dlatego powinniśmy się skupić właśnie na tym, co tutaj mamy.

Mam wrażenie, że założenie, że po śmierci wciąż będziemy (gdzieś, w jakiś niewyobrażalny sposób) powoduje odwrotne działania, niż pierwotnie założono.  Otóż ktoś kto wymyślił taką teorię zakładał, że jeśli powiemy ludziom, że mają się starać być dobrymi, bo zasłużą na życie po życiu, zakładał chyba, że ludzie staną się dzięki temu lepsi. I pewnie wiele osób w to wierzących rzeczywiście stara się bardziej. Ale jest też znaczna grupa, która uznała, że skoro po śmierci i tak będziemy „żyć”, to w tym życiu nie musimy dbać o nic. A może gdyby nie było tej nadziei, tego myślenia, że Ci co umarli są nadal z nami, to bardziej docenilibyśmy to, co mamy. Zaczęlibyśmy bardziej doceniać naszych najbliższych, przyjaciół – fakt, że możemy żyć. A także to, że możemy żyć w takim wspaniałym świecie, w którym nie zjadają nas lwy albo nie czai się na nas sąsiad z karabinem. Sytuacja naszego kraju jest raczej stabilna i powinniśmy się z tego cieszyć. Ale gdy posłuchamy siebie, to niestety nie możemy powiedzieć, że jako naród jesteśmy radośni.

Ale co z tym sensem życia…

Właśnie… ja tak już mam, że prowadzę dyskusje wielowątkowo. To jest tak jak z rysowaniem – na kursie przygotowawczym do egzaminów na architekturę uczono nas, że nie można narysować najpierw tego co jest na pierwszym planie, a dopiero potem zająć się tłem. Obraz powinien powstawać jednocześnie. Tło i element z pierwszego planu są ściśle powiązane i wzajemnie na siebie wpływają. Ciemność tła pozwala wydobyć to co na pierwszym planie, ale jeśli obiekt blisko nas jest ciemny, to tło musi być jasniejsze, etc. I tak samo jest w dyskusji. Szczególnie na tematy filozoficzne, gdzie nie można mówić o jednym, nie wspominając o czymś innym.

Wracając więc do sensu życia. Jeśli zakładamy, że jest życie po życiu, to w jakimś stopniu mamy wyjaśnienie. Otóż żyjemy po to, by zasłużyć na coś lepszego. Po co jednak nam to życie po śmierci – tego się zapewne będziemy mogli domyślać dopiero wtedy, gdy tam dotrzemy. Ale jeśli założymy, że jednak istnieje tylko to jedno jedyne życie jakie mamy w tej chwili. Ten krótki czas, w jakim przyszło nam pojawić się, by potem zniknąć na wieczność. Jaki wtedy mielibyśmy sens, by żyć?

Ja na to pytanie odpowiedziałbym następująco: żyjemy po to, by być szczęśliwym i dawać szczęście innym. I wydaje mi się, że to wystarczy, by wszystko inne się układało. Osoby szczęśliwe uszczęśliwiają następnych. Gdy jesteśmy radośni, to mamy więcej chęci do życia i do pomagania i do pracy i do wszelkich innych czynności. Zwróćcie uwagę, że zazwyczaj osoby, które dotknęła jakaś przykrość (np. niepełnosprawność) , potrafią w dużo większym stopniu docenić to co mają. I paradoksalnie dzięki temu sprawiają wrażenie ludzi pogodniejszych i szczęśliwszych. Jak powszechnie wiadomo, rzeczy docenia się dopiero wtedy, gdy się je straci. Gdy ktoś traci wzrok, zaczyna doceniać inne zmysły i z nich lepiej korzystać.

Inny przykład mógłby być taki… Zakładamy, że mamy mieszkanie – jden pokój, kuchnia i łazienka. Przez  większość życia narzekamy, że jest małe, ciasne, że nie daje szansy na powiększenie rodziny, etc. Ale przychodzi taki moment, że tracimy to mieszkanie w skutek np. pożaru. Nie mamy się gdzie podziać. Wtedy zaczynamy myśleć całkiem inaczej. W takich chwilach to mieszkanie byłoby dla nas czymś wspaniałym. I tutaj właśnie wracamy do sedna sprawy. Jesteśmy nieszczęśliwi, bo nie dostrzegamy piękna i nie doceniamy tego, co mamy.

Nie doceniamy naszych rodziców za to, że przez tyle lat nas wychowywali. Mamy do nich pretensje, że nie pozwalają nam np. wracać do domu później. Nie doceniamy szkoły za to, że nauczyliśmy się tam pisać, liczyć, komunikować z innymi – narzekamy, że musieliśmy tam chodzić zamiast bawić się w domu. Nie doceniamy tego, że mamy rząd i demokrację – a jedyne co to narzekamy na tych, których sami wybieramy. Nie doceniamy swoich żon czy mężów. Ciągle dążymy do czegoś innego. Staramy się coś zmienić. Może to ma pewien sens i pozwala nam się rozwijać cywilizacyjnie. Ale czy rzeczywiście tak jest. Poszukiwanie czegoś, czego w danej chwili nie mamy, a wydaje nam się, że chcielibyśmy to mieć sprawia, że pędzimy w naszym życiu bardzo szybko. Zużywamy je często na sprawy, o których powiemy pod koniec naszego życia, że nie miały sensu.

Zastanówmy się nad współczesnym światem i regułami, jakie w nim się wytworzyły. Człowiek zazwyczaj idzie następującą ścieżką. Uczy się, poświęca czas na naukę, by w przyszłości móc podjąć jakąś pracę. Gdy już się nauczy, zaczyna szukać pracy i okazuje się, że jeszcze długa droga przed nim. A pracy potrzebuje, bo przecież chciałby sobie kupić mieszkanie. Więc szuka pracy… szuka… i znajduje dobrze płatną pracę, ale daleko od miejscowości, w której do tej pory mieszkał (z rodzicami). A zatem musi kupić mieszkanie lub wynająć, by tą pracę podjąć. Następnie stara się uzbierać na samochód, który będzie służył mu do tego, by co jakiś wrócić do miejsca, w którym zostawił rodziców – a także do tego, by do tej wspaniałej pracy dojechać. Co dalej… gdy już znajdzie pracę, to albo nie chce dzieci, bo musi chodzić do pracy – albo decyduje się na dziecko, ale szybko zostawia je pod opieką niańki lub oddaje do żłobka, a w niektórych przypadkach oddaje w ręce babci. I znów musi starać się o lepszą pracę, bo przecież dzieci kosztują. Kosztuje ich edukacja, by mogły one w przyszłości znów kupić sobie mieszkanie i samochód – podjąć pracę – a w rezultacie od nas odejść.

Jakie z tego można wyciągnąć wnioski. Pracujemy po to, by kupić rzeczy takie, które potrzebne są nam po to, by pracować. A zatem może warto się nad tym zastanowić – czy rzeczywiście musi tak być, że nie możemy wszyscy mieszkać w jednym domu? Czy nie możemy pracować mniej, a więcej czasu spędzać razem ze sobą, z dziećmi, z rodziną, przyjaciółmi, w ogrodzie, na basenie, nad wodą, na rybach, przy grze w szachy, jeżdżąc na nartach, rozmawiając o sensie życia, itd. Czy wtedy nie bylibyśmy szczęśliwsi? Mniej pracy, mniej wydatków, więcej czasu -> więcej szczęścia, czyli więcej sensu w życiu. Niestety jest to świat całkowicie utopijny, ale przy odrobinie starania, możemy być bardzo blisko takiego świata. Wystarczy  troszeczkę zwolnić i mieć więcej czasu na dobre życie. Sam bym chciał, ale nie potrafię – może Wam się uda. Gdy człowiek jest szczęśliwy, to nie przeszkadza mu nawet choroba czy inne przeciwności. Dlatego cieszmy się tym co mamy i doceniajmy ludzi, których mamy. Okazujmy sobie miłość i szacunek. A wtedy nasze życie nabierze sensu… to życie, które teraz mamy. Ta cudowna chwila, w której możemy spotkać tylu wspaniałych ludzi. Przeżyć tak wiele cudownych chwil. Ale to wymaga chęci i patrzenia poza schematy, co jest niestety bardzo, bardzo trudne.

Życzę Wam, by nie brakowało Wam radości i szczęścia. Reszta wtedy nie ma znaczenia…

Michał Cieślak

Więcej o Michał Cieślak

Uważam, się jeszcze za młodego człowieka, choć w życiu zaliczyłem już kilka checkpoint'ów, takich jak: ślub, dzieci, własna firma, własne mieszkanie, itp.

16. Sierpień 2009 przez Michał Cieślak
Kategorie: Człowiek | Tagi: , , | Napisz komentarz

Napisz coś ciekawego

Pola wymagane są zaznaczone * markiert


Visit Us On FacebookVisit Us On LinkedinVisit Us On TwitterVisit Us On Google PlusVisit Us On PinterestVisit Us On YoutubeCheck Our Feed